Warto?
Udział w tych warsztatach to była bez wątpienia najszybsza decyzja w moim życiu. Nie ma co się dziwić – miejsca na warsztaty rozeszły się w krótką chwilę jak ciepłe bułeczki! Marty Dymek z Jadłonomii przestawiać chyba nie trzeba, bo kto lubi kuchnię roślinną, ten z pewnością trafił na jej bloga czy książkę i wie, że to mistrzyni wegańskich przepisów. Jedyna obawa jaka pojawiła mi się przed przyjazdem do Warszawy była taka – „Przecież ja nie jestem weganką! Wszyscy uczestnicy będą na diecie roślinnej!”. Nic bardziej mylnego! Jak się później okazało, spora część przedstawiła się jako mięsożercę, który z chęcią pozna bliżej wegańskie smaki i przepisy. To było bardzo sympatyczne doświadczenie spotkać w jednym miejscu zarówno wegetarian, wegan i osoby, które żadnej z tych diet nie przestrzegają i zobaczyć jak ludzie o tak różnych smakach gotują razem 🙂
Co robiliśmy?
W sumie podczas warsztatów przygotowaliśmy 6 pysznych dań, z warzywami, owocami, grzybami i czekoladą w rolach głównych. Wszystkie utrzymywały się w egzotycznym klimacie, kursowaliśmy między Meksykiem, a Azją, żeby na moment wrócić do Polski na pajdę swojskiego chleba ze smalcem (również wegańskim – z porów i gruszek). Te warsztaty to nie tylko ogromna dawka wiedzy i inspiracji, kuchennych trików podrzucanych przez Martę, ale też ogrom zabawy przy krojeniu kilkunastu marchewek na gravlaxa dla 16 osób, czy ratowaniu przypalonej kaszy gryczanej ( wypadki się zdarzają! ). Po 4 godzinach mogliśmy się przekonać, że trud włożony w przygotowanie dań opłacił się, bo zwieńczeniem spotkania była wspólna kolacja z degustacją przygotowanych potraw.
Każdy miał przygotowane swoje stanowisko pracy – deskę, nóż i fartuch do krojenia. Pracowaliśmy w grupach 4-osobowych, stąd różne kolory fartuchów 🙂
Obok czekały już wszystkie potrzebne składniki, do dyspozycji była też spiżarnia i lodówki. Najważniejsza część dania była przygotowana zgodnie z przepisem, natomiast dodatki i sposób podania mogliśmy dobrać sami. Chyba najbardziej zachwyciły mnie wielkie półki pełne talerzy, miseczek, desek, blenderów, garnków, patelni… Istny raj na Ziemii dla kuchennego freaka!
Zrobione dania mogliśmy później zabrać ze sobą do domu – co w moim przypadku oznaczało pokój hotelowy, brak talerza i łyżeczkę do herbaty.
Zielone curry z brokułem, fasolką szparagową i bakłażanem. Sami przygotowywaliśmy pastę curry, więc danie od początku do końca wykonane przez nas. Wyraźnie pikantne – u nas wylądowało dodatkowe mleczko kokosowe dla złagodzenia smaku 🙂
Co było najlepsze?
Ciężko mi wybrać jednoznacznie faworyta, ale chyba w pierwszej kolejności wykorzystam w domu przepis na smalec z gruszek i pora! Nie mam pojęcia jak smakuje prawdziwy smalec, bo nigdy nie chciałam go jeść ☺, ale ten był wyśmienity! Cebulka, kolendra i grzybki zrobiły robotę!
Kilkanaście sztuk marchewek, 3 obieraczki, 3 osoby, 30 minut zabawy z krojeniem na cieniutkie paski. Ale warto było, bo gravlax marchewkowy wyszedł pysznie! Kromeczki pumpernikla z sosem miodowo-musztardowym (koniecznie z musztardy francuskiej, z całymi ziarenkami gorczycy), garstka zamarynowanej marchewki z dużą ilością koperku. Wierz naszych kanapeczek przyozdobiły dodatkowo kapary.
Boczniaki Pibil, czyli pieczone grzybki w cytrusowo-słodkiem sosie pełnym przeróżnych przypraw, podane z ananasem, cebulką i kolendrą. Przy tej potrawie musiałam zawalczyć ze swoimi słabościami, bo od dziecka nie jadam grzybów, ale tych przygotowanych na warsztatach wypadało chociaż spróbować. I co? Może to nie było moje ulubione danie, ale dało się zjeść. Tego przepisu pewnie nie wypróbuję w domu, bo to zwyczajnie nie moje klimaty.
Zupa SZTOS!
W wielkim garze gotowała się zupa dla 16 osób – meksykański krem z czarnej fasoli z awokado (moje odkrycie tych warsztatów – to najlepszy dodatek do zupy!), ananas (owoc w zupie fasolowej? – koniecznie! bez niego to nie byłoby to samo), pestki dynii (super chrupiąca niespodzianka wśród miękkich dodatków) i kolendra, która nieco ożywia ten niezbyt przyjemny kolorystycznie krem. Zupa SZTOS! Sycąca, kremowa i dosyć pikantna, a dodatki dają czadu!
Oczywiście nie obyło się bez deseru – na stoły wjechał pudding czekoladowy z kaszy gryczanej. Mojej grupie (i z tego co zauważyłam to nie tylko) nieco przeszkadzała konsystencja, więc zmiksowałyśmy go na słodki mus! W takiej wersji smakował o wiele lepiej 🙂 Dodatki to była całkowita dowolność – mieliśmy do dyspozycji orzechy, suszone i liofilizowane owoce czy płatki kwiatów. W moim przypadku stanęło na liofilizowanych malinach, suszonych płatkach róż, orzechach pecan i odrobinie syropu z agawy.
Czego się nauczyłam?
- jak przygotować własnoręcznie pastę curry
- jak złagodzić zbyt ostre danie
- jak uratować przypaloną kaszę gryczaną (ups! każdemu może się zdażyć! ☺)
- że bakłażana nie trzeba solić, żeby usunąć z niego wodę
- że dalej nie mogę się przekonać do grzybów 🙂
- że awokado to najlepszy dodatek do zupy!
- że gotowanie w grupie może być fajne! (bo dotąd uwielbiałam buszować w kuchni sama)
Dla kogo są te warsztaty?
– dla wegan, którzy chcą urozmaicić swój jadłospis
– dla wegetarian, którzy chcą dołączyć coś nowego do swojej diety
– dla mięsożerców, którzy chcą się przekonać do kuchni roślinnej
– dla wszystkich tych, którzy nie boją się wejść do kuchni i dobrze się bawić
Minusy warsztatów w studio kulinarnym:
– duże grupy – co jest również plusem, bo można się sporo nauczyć od siebie nawzajem. Jednak podczas warsztatów każda osoba przygotowała tylko (albo aż) 3 dania, bo na więcej zwyczajnie nie starczyłoby czasu.
– zużyty sprzęt – nie ma co się dziwić, w końcu podczas jednych warsztatów korzysta z niego kilkanaście osób, a w weekend odbyły się ich 4 tury. Najbardziej odczuwalne jest to w przypadku noży i blenderów.
Podsumowując – warto było! Marta jest fantastyczną osobą i świetną prowadzącą. Wszystkie dania wyszły super i część z nich z pewnością będę szykować w domu, a obsługa studia służyła pomocą podczas poszukiwań w spiżarni i znalezienia odpowiednich przyborów kuchennych. Całym sercem i kubkami smakowymi polecam, bo to świetna dawka inspiracji i pomysłów do wykorzystania we własnej kuchni. Co więcej – mam nadzieję, że to nie ostatnie moje warsztaty w tym miejscu!
Studio kulinarne COOK UP
Racławicka 99, Warszawa Mokotów
* Nie jest to post sponsorowany. Jest to opinia oparta na moich własnych doświadczeniach po odbyciu kursu w tym miejscu.
4 komentarze
Extra, nie powiem, zazdroszczę :D. Super przeżycie, ja też nie jestem wegetarianką, ale bardzo lubię eksperymentować z kuchnią roślinną :).
ale fajne warsztaty, tym bardziej,że fajna prowadząca:)
Super, na pewno warto było gotować z Martą Dymek 🙂 kiedyś byłam w Cook up na warsztatach i moim zdaniem przyjmują za dużo osób na zajęcia 🙂
Pewnie, że warto! Co do ilości osób – miejsca starczyło dla wszystkich, ale wiadomo, że prowadzący/a warsztaty poświęci wtedy mniej czasu każdemu z osobna.